poniedziałek, 25 listopada 2013

Bloger, to nie brzmi dumnie.


Niechętnie zaglądam ostatnio do polskiej blogosfery. Jest kilkanaście blogów, przeważnie tych 'z brodą', które odwiedzam, i które lubię czytać. Od czasu do czasu pojawi się też jakaś nowa perełka, lecz coraz częściej wśród tych perełek znajduję zwykłą, nachalną (bo umiejętnie ukrytą) reklamę. I choć nierzadko i sam tekst zgrabny, i okraszony przepięknymi zdjęciami, a na dodatek jeszcze oprawiony w estetyczny szablon, to już mnie odrzuca od lektury. Blog to, czy wystawa sklepowa?  Być blogerem dzisiaj to coś zupełnie innego, niż kilka lat wstecz.

Kiedy zakładałam pierwszego prywatnego bloga emigracyjnego w 2007, a potem rodzinnego w 2009 roku, traktowałam blog jako swego rodzaju platformę do kontaktu z bliskimi, potem ze światem. Taki internetowy arkusz papieru widoczny dla wielu. Nie ukrywam, że do bycia blogerem pchnęła mnie także próżność, bo zawsze miałam dużo do powiedzenia.*

Co nowego u nas w Stanach? Co u wnusia Kubusia? A jak sobie radzisz z trojaczkami? Zamiast opisywać w kilku mailach do rodziny i przyjaciół naszą codzienność, założyłam blog, na który zerkali i rodzice, i teściowie, i brat, i koleżanki. Z czasem znalazło się więcej czytelników i blogi się rozrosły, jednak przeznaczenie nie zmieniło się wiele. Nadal wybieram z naszego życia te elementy, którymi chcę (i mogę) się podzielić. Lub opisuję swoje spostrzeżenia na temat, który mnie przez dłuższy czas porusza. Jak ten teraz ;)

Dziś słowa blog w rozumieniu kronikarskim raczej się nie używa. Być blogerem znaczy zarabiać, sprzedawać (lub może raczej pośredniczyć w sprzedaży), urządzać konkursy, rozdawać nagrody, zdobywać coraz więcej czytelników, mieć coraz więcej wejść na stronę. Statystyka przekłada się na zysk. Bloger 'recenzuje', bloger reklamuje (opisując w pozytywach) produkt, który dostał w prezencie do testowania i zatrzymania (choć dla mnie jedno z drugim z zasady się wyklucza, bo co jeśli prawdziwy test wypadnie blado?). Bloger buduje świadomość marki: mam tablet firmy X, jest super, zobaczcie jaki fajny!

Gdzie w tym wszystkim miejsce na zwykłe, spontaniczne [prawdziwe] wspomnienia z wakacji? Gdzie miejsce na zdjęcie dziecka ubranego w to, na co nas stać a nie w to, co dostaliśmy w zamian za zdjęcie z podpisem marki? Weekendowy wyjazd, zdjęcia pięknego ośrodka na znajomym blogu, tylko czy radosna opinia wyszła z naszego portfela, czy ktoś ją od nas kupił? Chciałabym wiedzieć, że to post sponsorowany -  powinnam mieć do tego prawo, podobnie jak dla czytelnika gazetowego odrożnia się małym drugiem artykuł sponsorowany, prawda?

Nie twierdzę, że blogerzy, którzy zarabiają na pisaniu to samo zło, o nie. Mają do tego święte prawo. Blog po prostu stał się kolejnym narzędziem pracy w marketingowej cyberprzestrzeni. I tyle. Niby nic a jednak ogromnie dużo jesli chodzi o... markę produktu, jakim jest blog. Czy wierzysz w to, co piszczesz, chciałoby się niejednego blogera spytać? Słowo blog stało się wyświechtanym zwrotem. Blog to praca. Bloger sprzedaje swoje zdanie za przysłwiowy diabelski grosz, bloger ma określony cel: zarobek i rozwój. Choć radość z pisania pewnie nie raz też.

Nie mam wpływu na ewolucję blogosfery, jest to proces nieunikniony. Nie wiem tylko na jak długo dla nas, dinozaurów, starczy tu miejsca. Zanim wymyślimy inną, lepszą platformę do pisania sobie a muzom :) A swoich Szanownych Czytelników, nowych i tych sprawdzonych, serdecznie pozdrawiam i przepraszam, że tak tu staroświecko bezkonkursowo u mnie i tak... nudno.

K.


* na szczęście z wiekiem człowiek mądrzeje :)

środa, 20 listopada 2013

wtorek, 5 listopada 2013

P jak przedszkole


Gdyby za dzień albo na wiosnę coś miało się zmienić, zapiszę sobie tu, w pamiętniczku, że dziś i wczoraj i miesiąc wcześniej było i jest dobrze. A nawet bardzo dobrze jest.

Czy dzieci polubiły przedszkole? Dzieci pokochały przedszkole!

Pokochały wychowawców, polubiły obiady, Izę, Adę, Antka, francuskie warkocze zaplatane równiutko przez panią Karolinkę, polubiły zajęcia z tańca, i plastykę, angielski, i te codziennie godziny z kartami pracy chyba najbardziej, bo karty pracy to jest coś, w domu wcześniej były tylko kartki ;)

Pokochały się dziewczyny dosłownie w bliźniakach ze swojej grupy. Jedna wzdycha do Francesco, druga do Giacomo [przy czym rozróżnienie tych identycznych, przesłodkich chłopaków następuje po kolorze... kapci, jak rozumiem]. Gucio znalazł przyjaciela w imienniku brata - Kubie - miłośniku gonitw policyjnych i Gormitów. Dobrali się i ścigają przestępców całymi dniami w cywilu ;)

Trojaczki mają swój własny świat. Mają swoich przyjaciół i swoje nowe role, co najbardziej mnie cieszy. Karolcia coraz mniej pozwala siostrze sobą rządzić, na co ma wpływ wyższa samoocena wyniesiona z przedszkola. Zmiana otoczenia zdecydowanie wyszła Karolince na dobre: wyszła z roli popychadła radzącego sobie w grupie głównie pięściami i płaczem i zrobiła się z Niej fajna dziewczynka, która ma swoich własnych przyjaciół, swoje własne zdanie i z którą siostra... zaczęła się liczyć ;) Ironicznie, przdszkole zbliżyło dziewczyny, są dla siebie teraz bardziej przyciaciółkami z przedszkola niż rywalizującymi siostrami. Po powrocie do domu biorą kota pod pachę i bawią się razem pięknie w przedszkole, ustalają wspólnie grupy, dzielą lalki i kucyki w pary, rozdają... karty pracy, wychodzą z "dziećmi" na plac zabaw, śpiewają z nimi, strofują je z lekka i to wszystko przez dwie, trzy godziny do kolacji w zgodzie i harmonii!!! Niebywałe.

Gabrysia błyszczy intelektem na tle rodzeństwa, chętnie i łatwo się uczy, Filip rozczula mnie pedantyzmem i łagodnością w podejściu do jakiegokolwiek tematu. A cała trójka ma nareszcie okazję porządnie się za mną stęstknić, odbieranie Ich z przedszkola jest najlepsze. Tyle uczuć i rączek ściskających mi szyję oraz rysunków podstawianych jednocześnie pod nos Mamo Zobacz Ale Zobacz Moje Tutaj Zobacz Jakie Zrobiłem choć ciężkie do ogarnięcia w tym momencie zawsze zwala mnie z nóg. Czasem dosłownie :) 

A ja? Co porabiam kiedy nie ma dzieci? Moje dni są.... jakby to napisać.... wspaniałe :) Te ze zleceniami już mniej, choć przecież niezbędne. Te, w które sięgam po smycz, ubieram czerwone buty i znikam w lesie na sto minut lubię najbardziej.

Czas - okazało się - istnieje, chęci się znalazły, wyszłam z kuchni, zakręciłam włosy, pomalowałam paznokcie, zapisałam się na lekcje gitary. Niedaleko znalazłam kosmetyczkę a za rogiem przyjaciółkę od spacerów. Okazało się, że do teatru można pójść na jedenastą a potem na przykład wyskoczyć na sałatki do Chimery na krakowskim rynku.

Korzystam z chwil dla siebie świadomie i bez wyrzutów sumienia.
Taka sytuacja...
:)




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...